niedziela, 6 listopada 2016

Lublin - miasto trzech kultur czy Polska B ? część 2

Zwiedzanie starówki kończę w kościele Dominikanów. Świątynia okazała chociaż wymagająca remontu. Podobne wrażenie zrobił na mnie w Wilnie kościół świętej Anny. Warto przy okazji pobytu zapalić świeczkę i wrzucić złotówę braciszkom na renowację bazyliki. Sfera sacrum na dzisiaj zaliczona , więc z czystym sumieniem mogę się udać na z góry upatrzone pozycje czyli piwko w browarze Grodzkim. Pyszny pszeniczniak zmusił mnie do kolejnego napełnienia pustej szklanki, ale przecież nigdzie się nie spieszę, a na dworze dalej leje. Mógłbym tu siedzieć pewnie do wieczora ale skoro tłukłem się tu 9 godzin to podobno nie wypada przesiedzieć całego dnia przy kuflu. Niechętnie opuszczam gościnny lokal. Wychodzę bramą krakowską
i krakowskim przedmieściem kieruję się na plac Litewski. Mój spacer kończy ustawiony w poprzek chodnika blaszany płot. Oczywiście nie sprawdziłem wcześniej że plac jest w remoncie więc funduję sobie dodatkową przechadzkę okrężna drogą przez śródmieście podczas której rzecz jasna się gubię. Mijam po drodze hotel Europa który ma niezbyt przyjemną wojenną historię , oraz Grand Hotel. Ostatecznie grzęznę w dość szemranej okolicy gdzie Lublin obnaża nieco swą przypudrowaną twarz. Trzeba jednak uczciwie przyznać ,że takie miejsca można znaleźć w każdym większym mieście więc niezrażony idę dalej w kierunku Areny Lublin ( a jak kibolski aspekt wycieczki również musi być), chociaż przechodnie pytani o drogę stukają się w głowę słysząc, że chce mi się tam drałować w taką pogodę. Niestety ale mieli rację, bo choć stolica Lubelszczyzny nie jest wielką metropolią to jednak droga na stadion jest długa, a dziś dodatkowo błotnista. Do plusów należy możliwość zobaczenia po drodze innych obiektów sportowych czyli boiska Lublinianki, do którego powstania przyczynili się więźniowie z obozu w Majdanku, oraz zdezelowanego stadionu Motoru przy al. Zygmuntowskich.
Po pół godzinnym marszu dochodzę wreszcie pod Arenę. Z zewnątrz wygląda nieźle, od środka nie wiem bo nie przyjął się tu jeszcze zwyczaj z innych polskich stadionów czyli wycieczek poza dniami meczowymi. W dni meczowe zresztą też mało kto tu bywa bo na co dzień swe spotkania rozgrywa tu Górnik Łęczna, którego kibice nie wykazują szczególnej euforii z faktu że panowie w białych kołnierzykach zabrali im ich klub z rodzinnego miasta i na siłę postanowili ich uszczęśliwić rozgrywaniem Ekstraklasy kilkadziesiąt kilometrów od domu. Ot polityka...
Na ostatni punkt wycieczki zaplanowałem wizytę w Majdanku. Na samą myśl o wędrowaniu w błocie (wspominałem już że od rana leje?) pomiędzy obozowymi barakami dostaję dreszczy, ale cóż ... są miejsca których ominąć nie wypada. Na szczęście pod samą bramę  zawozi mnie autobus. Na wejściu wita mnie monumentalny pomnik w sumie trudno powiedzieć co przedstawiający ale wrażenie robi.
Sam obóz co zrozumiałe budzi dość mroczne skojarzenia, choć nie przytłacza tak ogromem jak jego odpowiednik w Birkenau.
W niektórych barakach można zwiedzać ekspozycje fotograficzne, oraz instalację artystyczną której oceniać nie będę bo się na tym nie znam a jeszcze kogoś wrażliwego urażę. Powiem tylko tyle, że moim zdaniem takie miejsca powinno się zostawić same sobie, aby jak najbardziej zachować autentyczność, a jak najmniej uczynić z nich atrakcję turystyczną. Oprócz wizji artysty obejrzeć można też np. zrabowane więźniom buty.
Swoją drogą w porównaniu do Oświęcimia zwiedzających jest jak na lekarstwo. Właściwie to poza jedną wycieczką zorganizowaną nie ma nikogo. Nic dziwnego, że trudno znaleźć drugiego idiotę który by się tu wybrał w takich warunkach

. Powoli zbliża się godzina mojego powrotu więc wsiadam w MPK i wracam do centrum.  Szlajając się pod dworcem omijam slalomem handlujących lewymi fajkami byznesmenów i trafiam do baru Pośpiech. Okrutna speluna z popękaną zastawą, aluminiowymi sztućcami i usyfionymi obrusami. Kolejną atrakcją jest brak kibla. Brakuje tylko wódy na szklanki ale pewnie żal im jest pieniędzy na koncesje. Nie wiem czy ma to coś z masochizmu, ale uwielbiam takie miejsca. Zamawiam żurek i pierogi z mięsem które jak zwykle w takich melinach są bardzo dobre i syte. Uboższy o niecałe dwie dychy wychodzę najedzony i zadowolony. Na koniec zaliczam jeszcze pokaz MMA w dworcowej poczekalni w wykonaniu miejscowych meneli. Jeden z nich zalicza bolesne KO przy okazji farbując radośnie posadzkę. Widząc reakcję personelu ,a właściwie jej brak domyślam się że to normalka. Z zadumy nad ciężkim żulerskim losem wyrywa mnie komunikat o przyjeździe mojego autobusu. Ładuję się do środka i wreszcie mogę zacząć suszyć ciuchy. Winien czytelnikom jestem jeszcze odpowiedzi na postawione w tytule pytanie. A więc jak zwykle prawda leży po środku. Na pewno warto do Lublina przyjechać chociażby ze względu na stare miasto, które pewnie będzie coraz ładniejsze bo jest sukcesywnie odnawiane. Dużo robi się aby nieco negatywny stereotyp tych rejonów odwrócić. I zdecydowanie widać efekty w postaci porządnej komunikacji, niezłych dróg czy wspomnianych wcześniej kamieniczek. Żeby jednak nie było zbyt kolorowo to nie sposób nie zauważyć obszarów zaniedbanych, jak chociażby okolice dworca autobusowego które wołają o pomstę do nieba. Tak czy inaczej wyjazd uważam za udany i.....oby do następnego.