czwartek, 1 grudnia 2016

Obóz koło Koła.

Czas leci, człowiek już drugi raz trzynaście lat mieć nie będzie i co raz mniej rzeczy robi się spontanicznie. Rozmyślam tak sobie wracając w deszczu ze Swarzędza po załatwieniu jakiejś pierdoły. Jako że szczerze nienawidzę poznańskiej komunikacji autobusowej wraz z jej gminnymi przyległościami staram się w obrębie aglomeracji poruszać pociągiem. Stoję więc i czekam na KW w kierunku dworca głównego, ale wcześniej wjeżdża na peron opóźniony "Gombrowicz" w kierunku przeciwnym. Czemu nie w sumie nic wielkiego do roboty nie mam to jedziemy. Rozsiadam się wygodnie w przedziale, odpalam neta w telefonie i zastanawiam się gdzie mógłbym spędzić na tyle mało czasu aby do wieczora wrócić do chaty. Przypomniało mi się że kiedyś ze wstydem odkryłem ,że Chełmno nad Nerem o którym całe życie myślałem że leży gdzieś na lubelszczyźnie jest miasteczkiem wielkopolskim. Jestem miłośnikiem historii związanej z drugą wojną, byłem w Auschwitz , Gross Rosen , Buchenwaldzie i na Majdanku, a 100 km. od chaty jest miejsce martyrologii do którego nigdy nie dotarłem. Wiec już wiem że jadę do Koła a dalej się pomyśli. Koło wita podróżnych bardzo przyjemnym dworcem. Jest czysto, pachnąco i co rzadko spotykane można skorzystać bezpłatnie z kibelka. Jaram się ! Niestety zazwyczaj jest tak że jak coś zbyt dobrze się układa to za rogiem spada coś na łeb. Tutaj jest podobnie jeśli chodzi o przesiadkę na PKS. Przyjąłem za pewnik że w niewielkim mieście nikt nie wpadnie na tak idiotyczny pomysł aby dworzec autobusowy umiejscowić gdzieś indziej niż przy  kolejowym. Niestety wpadł. Co gorsza miejscowy budowlaniec zagadnięty o dworzec odpowiedział że go zlikwidowali.... Cóż pewnie jest spity, albo robi sobie ze mnie jaja więc niezrażony idę w stronę centrum. Po kilkunastu minutach docieram na miejsce i oczom nie wierzę... Otóż miejscowy miał rację. Autobusy stoją poupychane w bocznych uliczkach i na chodniku ,a na miejscu dawnego budynku dworca stoi market. Dobrze ze chociaż na tyłach spożywczaka łaskawie zostawili "informację" bo w życiu bym się nie połapał co tu skąd odjeżdża. Okazuje się jednak że mam szczęście i mój bus odjedzie za 5 min. Na stanowisko podjechał zdezelowany złom wielkością i stanem przypominający ukraińską maszrutkę bezwstydnie opisany jako PKS Łódź. Gdyby ktoś pokazał mi to na zdjęciu byłbym przekonany że pochodzi z wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Plus jest taki ze siedzi się prawie obok kierowcy , wszyscy się znają , a szofer zatrzymuje się tam gdzie kto chce. Miły pan mnie również wysadza pod samą bramą muzeum i z terkotem odjeżdża. Wchodzę do biura obsługo zwiedzających i już po chwili wiem że jestem w dupie. Ekspozycja jest w remoncie, po za nią właściwie można zobaczyć tylko pozostałości fundamentów pałacyku w którym przetrzymywani byli więźniowie , a monument i pozostałe elementy znane z fotek znajdują się w lesie Rzuchowskim 5km. dalej i oczywiście nic o tej godzinie tam nie jeździ. Słodko. Swoją droga mam szczęście do nieczynnych atrakcji, ostatnio np. przejechałem pół Bułgarii żeby zobaczyć jak strażnik w Wielkim Tyrnowie zamyka mi przed samym pyskiem twierdzę. Nic to.... idę w stronę centrum wioski, może coś zjem i pomyślę jakby się dostać do tego lasu inaczej niż piechotą wzdłuż drogi bez pobocza. Mijam ładny kościół (Narodzenia NMP), już chciałem wchodzić, ale szybko odwracam się na pięcie na widok trumny i żałobników. I tak docieram do..... gdzieś nigdzie. Bo nic tu nie ma. Chełmno nad  Nerem jest dziurą. Ale nie taka dziurą w rozumieniu mieszkańca dużego miasta, dla którego dziurą jest każde miasto mniejsze niż jego. Chełmno jest dziurą absolutną ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jest jeden sklep spożywczy w którym baba za ladą nie wie co to sandwich. Uśmiecham się kwaśno do siebie na myśl że chciałem zjeść tu obiad. Tak to jest jak wcześniej się nie sprawdzi gdzie się jedzie. Na domiar złego do oddalonego o 15 km Koła jadą  stąd 4 ,słownie CZTERY autobusy dziennie. I tak mam szczęście bo najbliższy mam za trzy godziny ,a nie jutro. Zostaje łapać stopa... Moje machanie przerywa wołanie jakiegoś dziadka. Już myślałem że ma dla mnie jakąś dobrą radę, ale nie... "Panie, kogo dziś chowali ?" - zagaduje.
- Nie wiem , nie jestem stąd.
Dziadek zrobił minę jakby smoka zobaczył i pokuśtykał w swoja stronę. Pewnie był przekonany że skoro stoi na przystanku jakiś niemiejscowy to przyjechał na pogrzeb, bo niby po co ?
Z opresji ratuje mnie mleczarz który lituje się i zabiera z przystanku.
Kłamię ze jestem studentem historii i robię jakiś projekt bo jakbym się przyznał że jestem tu turystycznie mógłby mnie wsiąść za jakiegoś psychola i wysadzić trzy drzewa dalej. Za chwilę gryzę się w język...
- "A jesteś historykiem prawicowym czy lewicowym" ?
No to stąpam po cienkim lodzie...
-"Hmmmm... wie Pan poglądy mam raczej prawicowe ,ale historia jest jedna"
Patrzę na wyraz twarzy mojego nowego szofera ,ale chyba test zdałem bo zaczął się festiwal bluzgów pod adresem Tuska i Wałęsy połączony z poklepywaniem mnie po plecach. Pan był też na tyle miły że podjechał ze mną pod pomnik w lesie Rzuchowskim, chwilę poczekał i zawiózł mnie do Koła. Super. Leje deszcz, nic tu w sumie nie ma ,ale czuje się jakbym właśnie wjechał do Nowego Jorku.
Sprawdzam w telefonie rozkład jazdy, okazuje się że do pociągu mam jeszcze dwie godziny które wykorzystuję na spacer po rynku gdzie stoi całkiem ładny ratusz, oraz konsumpcję jakiejś podrzędnej chińszczyzny. Jest 16,22 na peron wjeżdża IC Barbakan w stronę Poznania. Było warto ? Było... , ale następny spontan chyba delikatnie zaplanuję :)